Naprzeciw moich rodziców mieszkają Pani Zosia i Pan Jan. Są obecnie jednym z najstarszych małżeństw w parafii. Pan Jan był krawcem, a Pani Zosia salową w szpitalu. Pochodzili ze wsi i dopiero po dwudziestu latach małżeństwo udało mi się dostać mieszkanie w mieście – wcześniej musieli codziennie dojeżdżać do pracy z rodzinnej wioski. Wychowali 3 synów, mają wnuki i prawnuki. Nigdy o nich nie napisano artykułu, ani nie występowali w telewizji. Ich życie było pełne pracy i różnych trosk związanych z rodziną. Nikomu się nie napraszali ze swoimi opiniami. A jednak to oni są dla mnie autorytetami moralnymi i zawsze chętnie słucham tego, co mają do powiedzenia o otaczającym nas świecie. Dlaczego? Dlatego, że widzę zgodność między ich życiem, a tym co mówią. Życie potwierdziło też trafność ich poglądów i przekonań.
Mam kolegę szkolnego, który pracuje w słynnym instytucie fizyki nuklearnej w Los Alamos w Stanach Zjednoczonych. Zajmuje się pewnymi cząstkami elementarnymi. Kiedyś zapytałem się go ilu ludzi na świecie rozumie to, o czym on pisze w swoich artykułach: „Około 50”. Dla mnie jest on niewątpliwie autorytetem naukowym w tej dziedzinie. Inny znajomy jest bardzo dobrym lekarzem i zawsze się go radzę w sprawach zdrowia. Ten lekarz bardzo lubi rozprawiać na temat samochodów. Czyta jakieś czasopisma motoryzacyjne i uważa się za fachowca w tej dziedzinie. Dużo jeździłem po bezdrożach i górach różnymi samochodami – średnio rocznie powyżej 50.000 km i jego opinie raczej puszczam mimo uszu. Tak więc jako lekarz jest on dla mnie autorytetem, ale już nim nie jest w sprawach samochodowych.
Co to jest autorytet moralny? To człowiek, który całym swoim życiem dowiódł, że umie rozróżnić dobro i zło oraz potrafi w swoim życiu dokonane wybory realizować. Czy szewc lub rzeźnik jest z racji wykonywanego zawodu autorytetem moralnym? Oczywiście nie! I dokładnie tak samo ma się rzecz z dziennikarzem, kompozytorem, poetą i noblistą. Czy pani będąca dyrektorką teatru, która obraża głowę Kościoła Katolickiego powinna być ze względu na swoją artystyczna działalność traktowana inaczej niż np. taksówkarz, który by się tymi samymi słowami odezwał o naczelnym rabinie Izraela lub o Dalaj Lamie? Otóż między dyrektorem teatru a rzeźnikiem nie ma w tej kwestii żadnej różnicy, a nawet jest, bo ze względu na wykonywaną pracę i zasięg oddziaływania dyrektorowi powinno się stawiać wyższe wymagania co do odpowiedzialności za swoje słowa, szczególnie jeśli jego pensja jest w dużej mierze finansowana przez katolików.
Dużą część życia przepracowałem w mediach i w różnych dziedzinach związanych z różnoraką twórczością. Zawsze zastanawiało mnie jak dużo ludzi w tym środowisku ma rozwalone życie: rozwody, uzależnienia, nerwice, samobójstwa – to nie wyjątki, lecz czasami wręcz reguła. W mojej grupie podczas studiów filmowych wszyscy panowie oprócz mnie byli alkoholikami. Ludzie często totalnie zagubieni w swoim życiu, niedojrzali i nie będący stanie wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. W pewnym sensie jest tak, że do mediów i sztuki ciągną często ludzie, którzy już mają różne życiowe „garby” oraz problemy i praca w telewizji , na estradzie czy w filmie nie tylko nie pomaga im rozwiązać swoje problemy, lecz na odwrót jeszcze je pogłębia. Oczywiście nie zmienia to faktu, że to ludzie zdolni, a często wręcz genialni i dla mnie wielu, których spotkałem jest autorytetami w swoim rzemiośle. Równocześnie nie będę ich uważał za doradców w tym jak żyć i szukać szczęścia, ponieważ biografie wielu z nich dowodzą niezbicie, że nie mają w tych sprawach wielkich sukcesów.
Podobnie jest w pewnej mierze w środowisku intelektualistów i naukowców: wielkie głowy, lecz małe zagubione serca. Wspaniale pokazał to Paul Johnson w swojej książce „Intelektualiści”. Duża daje do myślenia, że książka była ze strony tychże intelektualistów bardzo ostro krytykowana. Środowiska twórcze i intelektualiści często starają się spuścić zasłonę milczenia na moralne i życiowe klęski wielu wielkich z „salonu”. Albo wręcz odwrotnie: przestawić upadki i klęski jako sukcesy oraz sprawy godne podziwu. W swoim środowisku wiele się jednak plotkuje o słabościach mistrzów i geniuszy. Z czasem wychodzi to na wierzch i gorszy naiwnych wielbicieli. Przykładów można mnożyć w nieskończoność: romanse Stachury z Iwaszkiewiczem, Hłaski z Andrzejewskim, zakręty życiowe Kapuścińskiego ect. W tym temacie polecam też rozdziały o Picasso (członek partii komunistycznej) i Hugo w książce „Twórcy” Paul Johnsona.
Zadziwiające są jednak nie słabości pisarzy czy aktorów (są grzesznikami jak i my szaraczki), lecz to jak wciska się tych ludzi przeciętnym zjadaczom chleba jako „autorytety moralne”. Jeszcze nie tak dawno „samobójcy, innowiercy, nie ochrzczeni, wyklęci, skazani przestępcy, zatwardziali grzesznicy,aktorzy i kuglarze, żebracy nie mogli być pochowani w poświęconej ziemi”. Moliera ze względu na jego życie i teatralne zajęcie chowano na cmentarzu w tajemnicy przed duchowieństwem, które kategorycznie nie wyraziło na to zgody. Nie chodziło tutaj jednak o sprawy religijne, lecz o bardzo niski prestiż tego typu zawodów jeszcze do początku XX wieku. Caravaggio był genialnym artystą, ale niezbyt cnotliwym człowiekiem. Czy jego talent usprawiedliwia jego słabości? Jestem przekonany, że nie. I dlatego współcześni cenili jego obrazy, a mniej zachwycali się jego życiem.
Kiedy pojawiły się „autorytety moralne”? Otóż w czasach stalinowskich w epoce „walki o kulturę”. Potrzebni byli ludzie o znanych nazwiskach i twarzach, żeby usprawiedliwić nowe porządki. W świecie gdzie nie ma Boga i ustanowionego przez niego prawa naturalnego potrzebny jest jakiś autorytet na którym można oprzeć nowe prawa i zasady. To dlatego trzeba było zganiać na trybuny i mównice pisarzy i poetów. Artyści byli wygodni dla władzy z kilku powodów: lubili występować, łatwo ich było przestraszyć, ich własne zasady życiowe były zmienne i często-gęsto znacznie odbiegały od poglądów zwykłego zjadacza chleba. Kiedy kina, teatry i wydawnictwa było w ręku komunistów, wtedy ludzie, którzy tam występowali lub pisali książki byli bardzo podatni na argumenty politruków. „Solidarność” przejęła ten system pod koniec komunizmu w dobie Komitetu Obywatelskiego, a potem już GW i pozostałe media. System idoli jest systemem idoli, czyli bożków, które trzeba czcić i słuchać bez sprzeciwu. Bóstwo będzie miało tylko inne wcielenia dla 17sto latka, a inne dla osoby z wyższym wykształceniem z miasta powyżej 100.000. Natura ludzka jest taka, że potrzebujemy kogoś komu podporządkujemy swoje życie. I to dlatego pierwsze przykazanie mówi: „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną” – ale nie dlatego, że Pan Bóg jest zazdrosny o swoją pozycję, lecz dlatego, iż wie, że jeśli nie będziemy czcić Jego, to będziemy padać plackiem przed kimś lub czymś co niekoniecznie pragnie naszego dobra. Żydzi mają przysłowie: ”Kiedy Pan Bóg jest na swoim miejscu, wszystko jest na swoim miejscu”.
Dlaczego aktor, piosenkarka czy reżyser ma być dla innych wyrocznią o tym, jak żyć i być wzorem do wykonywania wyborów moralnych? Otóż nie ma dla tego żadnych podstaw! Bycie pisarzem lub poetą i posiadanie talentu w tej dziedzinie nie oznacza w żadne sposób, że mamy słuchać tego człowiek w momentach podejmowania ważnych decyzji życiowych. Dlaczego prezenter telewizyjny ma mieć jakiś szczególny autorytet w kwestiach dyskusji o aborcji lub adopcji dzieci przez homoseksualistów? Dlaczego mam na kolanach słuchać tego, co mówi na temat dopuszczalności in vitro i wychowania seksualnego dzieci profesor, który znęca się nad swoją żoną i jest uzależniony od alkoholu? Wypowiadają się? To ich prawo. Ja jednak najpierw się zapytam o dobro lub zło, którego dokonali w swoim życiu, jakimi byli rodzicami, czy wysługiwali się komunistom i jak się z tego rozliczyli?
Dlaczego my sami skłonni jesteśmy bezkrytycznie z otwartymi ustami wysłuchiwać i przyjmować jako prawdy objawione dyrdymały wypowiadane przez celebrytów (kiedyś nazwano by ich kuglarzami)? W każdym z nas tkwi pragnienie bycia kochanym. Jednym z wyrazów tego pragnienia jest marzenie o „byciu Kimś”. „Bycie Kimś” podziwianym, wielbionym, znanym i godnym miłości. Celebryta wydaje się nam się właśnie takim „Kimś”, kto ma w sobie coś, co zasługuje na podziw i miłość innych. Ponieważ mają ten drogocenny klejnot, który wzbudza u innych podziw i uwielbienie, to wydaje się nam, że są od nas lepsi i bardziej godni kochania, a przez to i ich słowa godne wiary. Niezbyt przy tym zwracamy uwagę, że oni sami poprzez sławę nie zdobyli tej tak upragnionej miłości . Przykładów można by mnożyć w nieskończoność: Marilyn Monroe, Kurt Cobain .
Jest talent, jest inteligencja i jest mądrość. Pan Bóg obdarza dwoma pierwszymi według swojego uznania. Mądrość jest teoretycznie osiągalna dla każdego, lecz w praktyce nie zawsze idzie w parze z talentem lub inteligencją. Trzeba nam uczyć się odróżniać wiedzę od mądrości. Dlatego też ja sam w sprawie fizyki zwrócę się do kolegi z Los Alamos, w sprawie zdrowia do lekarza, w sprawie samochodu do mechaniki, a w kwestiach życiowych i moralnych do Pani Zosi i Pana Jana.