Panie, do Pana mówię! – usłyszałem za plecami, kiedy szedłem do budynku lotniska w Modlinie. Szedłem, ponieważ jak na razie lotnisko nie dorobiło się autobusów, aby wozić pasażerów do i z samolotu. Biegną więc oni po płycie lotniska, a ponieważ biegną w różnych kierunkach, więc ich drogi się krzyżują. Aby zapobiec zderzeniom stworzono korytarze, przejście którymi regulowane jest przy pomocy metalowych łańcuchów.
Co głuchy? Nie słyszy!? – odwróciłem się. Na szczęście to nie do mnie. Za mną grupka zdezorientowanych Turków i murzynów, a za nimi ubrany na czarno ochroniarz, mieszkaniec okolicznej wioski, a pewnie nawet terenów między wioskami. Łańcuchem zagroził drogę na lotnisko gościom naszego kraju. Chciałem się za nimi ująć, ale biorąc pod uwagę groźny wygląd ochroniarza, pałkę i paralizator, pomyślałem, że chłopaki sobie pewnie jakoś poradzą. Zresztą to ich problem: trzeba się przecież było uczyć języków.
Teraz dłuższe oczekiwanie w kolejce do parkomatu, dzięki któremu jest trochę czasu, aby porozmawiać z kolegą. Potem jeszcze stoimy w korku, aby wyjechać z kompletnie zapchanego parkingu – wykorzystuję na dłuższą refleksję, że oto jestem w kraju rodzinnym i powtarzam za wieszczem: „Litwo, Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił.” Kiedyś niezbędną ilość miejsc parkingowych i ilość parkomatów wyliczyłby za 1 minutę jakiś pan Kaziu i wszystko by grało, teraz robi to przy pomocy komputera specjalista od logistyki i mamy to, co mamy.
Ale skończmy z drobnymi uszczypliwościami w adres naszej Ojczyzny. Zresztą Ciampino w Rzymie nie prezentuje się lepiej. Latamy tanimi liniami więc nie ma na co marudzić. Mnie zaintrygowała sprawa poważniejsza. Na płycie lotniska stały, lądowały lub wylatywały wyłącznie samoloty Ryanair. Biedni Irlandczycy! Jaki ciężki musi być u nich kryzys, że zostali zmuszeni do tego by latać do Polski i wozić moich rodaków z Brukseli, Paryża, Londynu i Barcelony. Biedacy! Nie mogą znaleźć pracy na Zielonej Wyspie. Zupełnie inaczej ma się sytuacja z naszym narodowym przewoźnikiem: ostatnio LOT zlikwidował rejsy do Rzymu. Bo i po co? Papież teraz z Ameryki, nie ma powodu, aby tam wycieczki robić. Jak to jednak możliwe, że LOT i jego pracownicy mogą prowadzić taki spokojny żywot, a Irlandczycy muszą się szwędać po całym świecie, aby zarobić na kawałek chleba? Odpowiedź jest prosta: już od 25 lat LOTowi pomagają nasze kolejne wspaniałe rządy. Subwencje, dofinansowania, granty, restrukturyzacje. Dlaczego? To interes narodowy, aby LOT latał, przepraszam istniał - latanie to sprawa drugorzędna. Tak więc naród do interesu narodowego dokłada, LOT likwiduje kolejne rejsy, a Irlandczycy po polskim niebie latają. Mam oczywiście taką szaloną ideę, że gdyby do LOTu nie dokładać, to pewnie by się zmobilizował, zaczął zarabiać pieniądze, albo zbankrutował, a na jego miejsce powstał jakiś polski Ryanair lub Wizzair. Szkopuł w tym, że wtedy oddalibyśmy wszystko niewidzialnej ręce rynku, a jak wiadomo to rzecz straszna. Nie zapominajmy o związkach zawodowych, które z zapałem piłują gałąź na której siedzą.
Mamy więc niewidzialną rękę rynku i widzialną rękę urzędnika. Jak wiadomo widzialna ręką urzędnika wie lepiej i lepiej rozwiąże nasze problemy niż niewidzialna ręka rynku. LOT będzie dalej likwidować kolejne nierentowane linie i w końcu zlikwiduje wszystkie. Na Okęciu są bary i kioski, więc jakoś port lotniczy się przy życiu utrzyma. Można tam dzieci z mniejszych miejscowości na wycieczki wozić w ramach lekcji o strategicznym znaczeniu posiadania narodowego przewoźnika.
Wbrew powszechnemu przekonaniu Kościół nigdy nie potępił kapitalizmu, czyli niewidocznej ręki rynku. Potępił zaś zdecydowanie komunizm i narodowy socjalizm, które są różnymi wcieleniami widocznej ręki urzędnika. Kościół wskazuje pewnie zasadnicze kierunki w jakich powinien iść rozwój gospodarczy i czemu powinien służyć. Podstawową zasadą dla Kościoła jest to, aby gospodarka służyła człowiekowi, a nie na odwrót. Państwo powinno się troszczyć, aby ludzi mieli pracę i żyli godnie. Bynajmniej nie oznacza to, że Kościół popiera widzialną rękę urzędnika i potępia niewidzialną rękę rynku. Na odwrót Kościół uczy, że w działalności gospodarczej podstawową zasadą powinna być zasada pomocniczości, to znaczy, że państwo powinna się wtrąć jak najmniej w życie społeczeństwa i jedynie zapewniać warunki, w których każdy obywatel może sam zapracować na siebie i swoją rodzinę. Kościół bynajmniej nie żąda, aby rząd tworzył np. stanowiska pracy, ale zwraca uwagę na to, aby rząd tworzył takie praw, aby pracodawcy takie stanowiska pracy tworzyli. Zresztą czy rząd może stworzyć stanowiska pracy? Oczywiście może np. powołując do życia Urząd do Spraw Tworzenia Stanowisk Pracy. W takim urzędzie od razu można postawić kilka biurek i komputerów, czyli nie jedno stanowisko pracy stworzyć. Przy okazji trzeba dla pana Stasia i pani Jadzi z tego urzędu pieniądze na pensję znaleźć. Najlepiej znaleźć je u jakiegoś prywaciarza, który kogoś przy okazji zwolni z pracy, dzięki czemu Urząd do Spraw Tworzenia Stanowisk Pracy będzie miał pracę zapewnioną.
Czy zresztą Kościół mógłby potępić tę niewidzialną rękę rynku? Gdzie ją znaleźć w Polsce, czy w Europie? Może jeszcze w Singapurze, ale u nas to szukaj wiatru w polu. Za to jeśli tylko widzialna ręka urzędnika narobi kolejnej głupoty, to połajanki za to dostanie niewidzialna ręka rynku. Tak też będzie kiedy ostatecznie padnie LOT. Jak wiadomo wykończy go okrutny kapitalizm nie zważając na to, że widzialna ręka urzędnika dołożyła do tego biznesu miliardy z kieszeni Polaków. Panie, do Pana mówię: Socjalizm albo śmierć.