Dziwi się wielu, że „Wołyń” nie został dostatecznie doceniony w Gdyni. Tak, zgódźmy się film o Beksińskich wyśmienity, ale Wołyń stoi koło niego na równi. Może to nawet najlepszy z dotychczasowych filmów Smarzowskiego. Że film wyśmienity, scenariusz wyborny, aktorzy jak zawsze bezkonkurencyjni, a do tego temat ważny dla nas Polaków? Nic to. I właśnie w tym problem, że temat dla Polaków ważny. Właśnie dlatego Smarzowski dostał tylko podrzędne nagrody. I dziwić się nie należy. Jak już dawno zauważył Jarosław Marek Rymkiewicz jest wśród wielkiej części naszych „elyt”, z wieku XVIII zaczynając, moda, aby na wszystko co nasze patrzeć przez czarne okulary. Polacy do niczego się nie nadają, państwa swojego stworzyć nie umieją, za granicą wstydzić się za rodaków trzeba. Ojczyzna przaśna pachnie potem i moczem, a czasami nawet krwią. Jeśli bym nam nasi wyżej ucywilizowani sąsiedzi od czasu do czasu klapsa nie dali, to byśmy się zupełnie w rodzinie kulturalnych narodów Europy zachować nie umieli. To taki w towarzystwie beknie, to pierdnie, to w nosie podłubie, to dziko zacznie rechotać. Biedny polski inteligent ciągle cierpi, że w takim właśnie kraju urodzić się musiał, gdzie motłoch wierzy w swoją wyjątkowość, ciągle się żali, że ktoś jego ojczyznę krzywdzi i nie chce słuchać pouczeń ludzi obytych w świecie. Polska Chrystusem narodów, naród wybrany itp. niedorzeczności.
I tu właśnie pojawia się Smarzowski z filmem bardzo niewygodnym, a do tego jeszcze dobrze zrobionym. Niewygodnym, bo pokazuje, że Polacy nie zawsze byli oprawcami i szowinistami, lecz byli też niewinnymi ofiarami. Że cierpieli niesłusznie. Że nie oni we wszystkim są winni, ale ich sąsiedzi też mają coś na sumieniu. I taka wizja kole w bok, bo z główną narracją się nie zgadza. A najgorsze jeszcze jest to, że film wiernie opowiada prawdziwe wydarzenia. Dobrze wszystko udokumentowane i wyśmienicie wpisuje się w polski martyrologiczny mit. To właśnie uwiera. Gdyby to była jakaś bzdurna, wymyślona w pijanym śnie historia jak „Pokłosie” (do tego wybitnego filmu jeszcze wrócimy), to by można wzruszyć ramionami i wyśmiać. A tutaj czysta prawda. Gdyby chociaż w duchu postępowej poprawności wygładzić wszystko i ostre kanty zaokrąglić tak, jak to Jerzy Hoffman w swoim „Ogniu i mieczem” zrobił … A tu nie, wszystko dosłownie i bez znieczulenia. Dlatego trzeba o ile to możliwe film przemilczeć i szybko zapomnieć.
A co poradzić reżyserowi, który znalazł się w takich tarapatach? Smarzowski rżnij Żyda! Rżnij go toporem, kosą, narzędziem kuchennym i rolniczym! Zrób film o zdziczałych polskich chłopach mordujących swoich żydowskich sąsiadów i piekących żydowskie dzieci na wolnym ogniu w piekarniku. Niech ksiądz proboszcz to wszystko złotą monstrancją błogosławi! Jeśliby takie drugie „Pokłosie” zrobić, tylko z większym talentem! A wtedy nie tylko wszystkie nagrody z Gdyni! I Wenecja, Cannes i może Oscar! A i nasze ‘elyty’ padły by Ci Mistrzu Wojciechu do nóg i lizały cholewki. Niech się obficie krew żydowska z ekranu na nowy dywan leminga leje! Niech leming przed ekranem na kolana padnie i w skrusze przebaczenia za grzechy przodków prosi. To byłby prawdziwy miodzik dla salonu! Można by takim filmem uderzyć znowu w pierś ten niecny naród. A z Wołynia … pożytek żaden. Martyrologia i nic więcej.
Martwią się niektórzy, żeśmy naszych braci Ukraińców bardzo tym filmem obrazili i to nie w porę, kiedy żeśmy akurat tak ładnie się z nimi bratać zaczęli. Ja bym się tak nie martwił. Znam Ukraińców. To naród twardy i już nie tak łatwo im krzywdę zrobić. A nieprzyjemne rzeczy lepiej mówić, kiedy jesteś z kimś w dobrych relacjach, niż kiedy w sporze, bo w dobrą intencję przyjacielskiej uwagi łatwiej uwierzyć niż człowieka wrogiego. Będą musieli to przetrawić (jak my ciemne strony naszej historii), a obecne dobre relacje Ukrainy z Polską stwarzają ku temu nienajgorszą atmosferę. I miejcie poza tym Panowie trochę poczucia sprawiedliwości: Latami można Polaków jednym Jedwabnym moralnie batożyć, to nie można Ukraińców całym Wołyniem kilka razy rózgą uderzyć?
Komentarze