Wielkie emocje o nic, czyli o to, który z dwóch Polaków zostanie Przewodniczącym Rady Europejskiej, bo przecież nie Przewodniczący rządzi UE – to funkcja co najwyżej porównywalna z sekretarką prezesa zarządu. UE rządzi Kanclerz i dlatego o wiele ważniejsze jest, również dla Polski, który z Niemców nim zostanie.
Media donoszą, że Herr Schulz ma większe szanse zostać kanclerzem Niemiec niż Frau Angela. Wiadomość to rzeczywiście szokująca. Można ją wytłumaczyć na kilka sposobów:
1. Jak zwykle media mainstrimowe kombinują. Badania opinii publicznej nie służą przecież jak wiadomo badaniu opinii publicznej, lecz jej kształtowaniu. Tylko nie zupełnie wiadomo, dlaczego media niemieckie miałyby nagle porzucić swoją starą miłość do Pani Kanclerz? Byłoby to raczej nieuzasadnione.
2. Respondenci wstydzą się przyznać, że będą głosować np. na AfD, więc teraz twierdzą, że podoba im się Herr Schulz, a potem nad urną wybroczą, podejmą zupełnie inną decyzję.
3. Niemcy oszaleli.
Osobiście skłaniam się do trzeciego wariantu. Niemcy są obecnie w swojej masie religijnymi fanatykami i nie należy od nich oczekiwać racjonalnych decyzji.
Przed Niemcami stoją teraz dwa wyzwania: sprawa imigrantów i ratowanie UE. Sprawa imigrantów jest ważna z przyczyn oczywistych, bo jeśli Niemcy nie przyjmą jakiejś realistycznej, długofalowej polityki w tym względzie, to niedługo sami zostaną imigrantami we własnym kraju. Jak w tym kawale: dwóch policjantów zatrzymuje w Bawarii na drodze samochód. Sprawdzają dokumenty. Jeden mówi do drugiego – „Ahmed, popatrz co to za dziwne nazwisko „Schulz”? Dla Polski ta sprawa też ma znaczenie, bo jeśli sąsiad pod nami robi eksperymenty z dynamitem, to ta sprawa też nas dotyczy.
A dlaczego Niemcy mieliby by bronić UE? Dlatego, że oni są największymi beneficjantami UE i strefy Euro.
I jak zapowiada rozwiązanie tych problemów Herr Schulz? Otóż chce chorobę leczyć chorobą. Jak wiadomo socjalizm walczy z problemami, które sam najpierw tworzy, a najlepszym lekarstwem na choroby socjalizmu jest oczywiście więcej socjalizmu. Według niego najlepszym lekarstwem na kryzys imigracyjny jest … przyjęcie jeszcze większej ilości imigrantów. Dla nas taka koncepcja jest szczególnie niebezpieczna, ponieważ Herr Schulz traktuje Niemcy jedynie jaką obóz przejściowy, a dalej chce niearyjczyków wysyłać bydlęcymi wagonami na wschód (fachowo to się nazywa relokacja). Wyobraźmy sobie, że Schulz wygrywa. Wzruszony do głębi pragnie się podzielić radością ze swojego sukcesu z innymi i zaprasza do Bundes Republik 2 mln muzułmanów. Po ich przyjeździe okazuje się, że dla gości nie starcza miejsca w niemieckich hotelach i Herr Schulz wysyła ich do Zakopanego i Jastarni. Fajnie co?
Natomiast UE chwieje się w swoich podstawach, ponieważ grupa, która się tam dorwała się do władzy odbiera suwerenność państwom członkowskim, chce budować europejskie superpaństwo, rozdyma biurokrację i przeprowadza Europejczykom pranie mózgów w duchu poprawnościowej religii. Są to rzeczy, które doprowadzają coraz więcej obywateli UE do białej gorączki. I jak ten problem chce rozwiązać Herr Schulz? Jeszcze więcej biurokracji, więcej lewackiej ideologii, więcej władzy dla brukselskich biurokratów, dalsze ataki na chrześcijaństwo i osłabiania państw członkowskich. Taka strategia musi doprowadzić do następnych exitów. Choćby Francji, jeśliby tam wygrała Pani Marion, to w Schulzu miałaby wyśmienity argument za wyjściem ze strefy Euro. A co zrobi Schulz? Ciekawe czy będzie łajał Francuzów za faszyzm tak, jak to robi z różnymi barbarzyńcami na wschodzie? Co prawda jeśli przyjąć założenie, że czym szybciej Unia dozna głębokiego kryzysu, tym lepiej dla nas wszystkich – to wtedy wybór Schulza na kanclerza jest jak najbardziej pożądany.
Reasumując w dwóch najważniejszych dla Niemców sprawach Schulz jest gwarantem pogłębienia, a nie rozwiązania problemu. Dlaczego Niemcy mieliby więc na niego głosować? Dlatego, że ogromna część naszych zachodnich sąsiadów jest już od lat ogarnięta religijnym fanatyzmem, który wyklucza racjonalne myślenie. Tylko ich fanatyzm już od dawna nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Niemcy mają przeprane mózgi w duchu poprawnościowej religii. Nawet jeśli ta ideologia prowadzi ich na skraj przepaści, to oni i tak będą posłuszni jej dogmatom. Dogmatyk Schulz (jak Sanders w USA) wzbudza ich zaufanie, bo gra im na flecie dobrze znaną melodię, i tak jak Flecista od braci Grimm prowadził na zgubę myszy, tak Martin szacownych burgerów. Choć Herr Schulz to typ protestanckiego fanatyka z którym w epoce wojny 30letniej nie chciałbym się jako jezuita spotkać, to jednak jego lewackie krzyki są balsamem na znękane niemieckie serca. Przypominają im wspaniałe lata 70te i 80te. Niemcy są wielkimi idealistami i żeby nimi rządzić, trzeba mieć tylko idee, którymi można ich uwieść. Z braku nowych idee mogą być nawet niezbyt świeże.
Komentarze